Skip to main content
Home » Serce i krew » Polska kardiologia w dobie koronawirusa
Serce i krew

Polska kardiologia w dobie koronawirusa

koronawirus
koronawirus

Kilka ostatnich miesięcy było szczególnie trudnych w medycynie sercowo-naczyniowej – zarówno dla pacjentów kardiologicznych, jak i ich lekarzy ograniczonych przepisami, zakazami i niepewnością co do metod leczenia w czasie pandemii. Jak koronawirus zmienił polską kardiologię oraz sytuację pacjentów sercowych i czego możemy spodziewać się w przyszłości?

Prof.-dr-hab.-n.-med.-Adam-Witkowski

Prof. dr hab. n. med. Adam Witkowski

Prezes Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, Dyrektor WCCI Warsaw

Ewelina Zych-Myłek

Ewelina Zych-Myłek

Prezes fundacji Instytut Świadomości

Pandemia strachu w kardiologii

Liczby są alarmujące. Jak podaje prof. Adam Witkowski, Prezes Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, od początku trwania pandemii, liczba leczonych interwencyjnie ostrych zespołów wieńcowych w Polsce spadła aż o 40 proc., a w niestabilnej chorobie wieńcowej spadki sięgają nawet 60 proc.

– Mamy do czynienia nie tylko z pandemią koronawirusa, ale też z pandemią strachu, którą ten wirus wywołał. Spowodowała ona, że nawet chorzy z zawałami serca niechętnie dzwonili po pogotowie i z opóźnieniem zgłaszali się do szpitala już poza tzw. oknem terapeutycznym, kiedy na skuteczną pomoc jest najczęściej za późno – tłumaczy prof. Witkowski. – Jednocześnie trudno dziwić się pacjentom. Na początku jednostki medyczne nie były odpowiednio przygotowane do pandemii – ani pod kątem organizacyjnym ani jeśli chodzi o wyposażenie kadr w maseczki, przyłbice, kombinezony – szpitale mogły i nadal mogą stanowić ogniska zakażeń – przyznaje prof. Witkowski.

Lockdown kraju, medycyny i …chorób

Zmniejszenie liczby interwencji kardiologicznych może mieć również związek z czynnikami środowiskowymi – przez izolację społeczną, chorzy przebywali głównie w domu, nie byli tak narażeni na stres w pracy, prawdopodobnie wykonywali mniej czynności w ogóle, w tym mniej wysiłku fizycznego, a zatrzymanie przemysłu przyczyniło się do oczyszczenia powietrza. Lockdown spowodował też spadek zabiegów planowych m.in. angioplastyki wieńcowej aż o 74 proc.! Podobna sytuacja zauważalna jest w kardiochirurgii i elektrofizjologii, czyli dziedzinie urządzeń wszczepialnych takich jak rozruszniki serca czy defibrylatory.

– Zgodnie z odgórnym zaleceniem, początkowo nie przyjmowaliśmy na zabiegi planowe chorych, którzy nie musieli mieć ich bezwzględnie i natychmiast przeprowadzonych by unikać tworzenia ognisk zakażeń. Obecnie powoli wszystko wraca do normy, oczywiście przy zachowaniu aktualnych procedur bezpieczeństwa w pandemii – wyjaśnia prof. Witkowski.

Ostre procedury wciąż niewystarczające

Obecnie wszyscy przyjmowani do szpitala chorzy mają wykonywany test na obecność koronawirusa. Pacjenci pilni są hospitalizowani jeszcze przed uzyskaniem wyniku testu przez specjalnie do tego przygotowany zespół pracujący w kombinezonach i maseczkach, a następnie przebywają w izolatkach do czasu, dopóki test nie wykaże ujemnego wyniku.

Pacjenci planowi natomiast przyjmowani są do szpitala dopiero po uzyskaniu wyniku testu, co trwa zwykle kilka godzin, stąd chorzy z okolicy odsyłani są na czas oczekiwania do domów, a chorzy z daleka oczekują na wynik testu w szpitalnych izolatkach, po to by skutecznie wyłapać bezobjawowych zakażonych i nie dopuścić do zarażenia kadr medycznych i innych pacjentów.

– Procedury bezpieczeństwa w postaci wykonywania testów są bardzo potrzebne, ponieważ nawet 40 proc. zakażeń przebiega bezobjawowo. Niestety ciągle w szpitalach brakuje systematycznie wykonywanych testów dla kadr medycznych i pracowników placówki, w związku z tym wciąż nie wiemy, ilu de facto jest chorych na COVID-19 i ilu zakażonych przebywa w tym samym czasie w szpitalu. To należy zmienić – zwraca uwagę prof. Witkowski.


Tekst powstał z okazji organizacji XXVI warsztatów WCCI w Warszawie.
Next article
Home » Serce i krew » Polska kardiologia w dobie koronawirusa
serce i krew

Niewydolność serca a wykluczenie społeczne seniorów

Problem zachorowalności na niewydolność serca (NS) to wyzwanie cywilizacyjne, którego skala uprawnia nas do nazywania go prawdziwą epidemią.

Prof. dr hab. n. med. Adam Witkowski

Prezes-Elekt Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego

Już dziś chorobę zdiagnozowano u ponad miliona Polaków, wiemy jednak, że ta liczba z roku na rok będzie się gwałtownie powiększać. Niewydolne serce jest bowiem ceną, którą płacimy za dłuższe życie i skuteczne leczenie incydentów sercowo-naczyniowych.

Rozwój procedur kardiologii interwencyjnej na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat spowodował, że zawał serca przestał być synonimem wyroku śmierci. Śmiertelność wewnątrzszpitalna kształtuje się na poziomie ok. 6,5 proc. (w ciągu roku od incydentu) dla chorych leczonych interwencyjnie, co oznacza, że dla dominującej większości wypis to szansa na nowe życie. Dla wielu będzie to jednak dopiero początek walki o zdrowie. Jednym z możliwych powikłań po przebytym incydencie będzie właśnie niewydolność serca, która poprzez stopniowe pogarszanie się funkcji serca i kolejnych narządów organizmu nieuchronnie prowadzi do jego wyniszczenia. O NS mówimy także przy wadach zastawkowych. Wraz z wiekiem i towarzyszącą mu naturalną eksploatacją serca pojawiają się także niezdiagnozowane wcześniej problemy strukturalne, np. niedomykalność zastawki mitralnej czy zwężenie zastawki aortalnej. To schorzenia, które stają się rzeczywistością dzisiejszych siedemdziesięcio-, osiemdziesięcio- czy dziewięćdziesięciolatków i nigdy wcześniej nie występowały na taką skalę.

Myśląc o trudnościach ruchowych, z którymi borykają się osoby starsze, najczęściej podajemy problemy ortopedyczne czy reumatyczne. Rzadko wskazujemy na niewydolność serca, która skutkuje permanentnym osłabieniem, zmęczeniem nawet przy niewielkim wysiłku, obrzękami podudzi czy dusznością pojawiającą się nawet w spoczynku – tłumaczy prof. dr hab. n. med. Adam Witkowski, Prezes-Elekt Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego.

Niewydolność serca prowadzi też do analogicznej choroby nerek, skutkiem czego chorzy zmagają się z narastającymi obrzękami nóg, bólami głowy, częstomoczem i postępującym wyniszczeniem. Seniorzy stopniowo wycofują się więc z aktywnego życia, ostatecznie całkowicie się uniesamodzielniając. Zdrowotne konsekwencje to nie tylko problemy z wykonywaniem codziennych, prozaicznych czynności, takich jak zrobienie zakupów czy wejście po schodach. Stają się również przyczyną wstydu, apatii i depresji wynikających z uzależnienia od osoby trzeciej. Pojawia się również uczucie samotności, bo dla tych często energicznych i towarzyskich osób nową okolicznością jest uwięzienie we własnym domu i strach przed komunikowaniem własnych potrzeb.

W dobie starzejącego się społeczeństwa kwestia niewydolności serca to dla systemu wyzwanie, przed którym nie ma ucieczki. Skala zachorowalności wymusza na decydentach podjęcie wielowymiarowych działań, które odpowiedzą na potrzeby seniorów i zaproponują im rozwiązania. Dlatego też leczenie niewydolności serca oraz podnoszenie świadomości na jej temat stało się jednym z priorytetów Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Wartość edukacyjną niesie również kampania społeczna „Stawka to życie. Zastawka to życie”, która promuje mało inwazyjne zabiegi przezcewnikowe w wadach strukturalnych serca. Dzięki nim także pacjenci wysokiego ryzyka operacyjnego, czyli właśnie seniorzy, mogą w sposób bezpieczny odbyć korekcję wady i wrócić do utraconej sprawności.

W tym roku koncentrujemy się na cierpiących na niedomykalność zastawki mitralnej, którzy do tej pory ze względu na wiek lub stan kliniczny nie kwalifikowali się do leczenia operacyjnego. Wierzymy, że dzięki naszym działaniom o mało inwazyjnych zabiegach zacznie się mówić w przestrzeni publicznej, a tym samym – ich liczba wzrośnie do tej pożądanej – kwituje prof. Witkowski, który kampanię koordynuje już od 2015 roku.

Next article