Skip to main content
Home » Serce i krew » Metoda na skuteczną walkę z chłoniakiem DLBCL już istnieje
Serce i krew

Metoda na skuteczną walkę z chłoniakiem DLBCL już istnieje

Polscy chorzy na chłoniaka DLBCL powinni mieć dostęp do takich samych metod leczenia jak pacjenci na świecie. Pełne finansowanie nowatorskiej terapii znacząco poprawiłoby rokowania.

Prof. dr hab. n. med. Lidia Gil

Klinika Hematologii i Transplantacji Szpiku Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu

Do jakich metod leczenia mają aktualnie dostęp polscy pacjenci, u których rozpoznano chłoniaka DLBCL?

Standardem w Polsce i Unii Europejskiej jest w I linii leczenie z zastosowaniem chemioimmunoterpii. W ten sposób można wyleczyć ok. 60 proc. pacjentów, u pozostałych ta metoda jest nieskuteczna – mówimy wtedy o pierwotnej oporności – albo dochodzi do nawrotu choroby. Na szczęście od niedawna mamy nowy lek, który poprawił wyniki leczenia w I linii o kilka, kilkanaście procent.

Nadal jednak pozostaje grupa chorych, którzy wymagają leczenia ratunkowego. W większości krajów europejskich pacjenci z pierwotną opornością lub wczesnym nawrotem mogą być skutecznie leczeni za pomocą terapii CAR-T, która w Polsce jest refundowana dopiero w przypadku nieskuteczności co najmniej dwóch linii terapii. Chłoniak DLBCL to taki typ nowotworu, który bezwzględnie wymaga leczenia – to agresywny nowotwór, więc należy działać od razu. Jako środowisko lekarzy bardzo zabiegamy, by CAR-T było w Polsce dostępne, czyli finansowane, wcześniej niż dopiero po II linii leczenia.

Jakie możliwości terapii mają chorzy po I linii leczenia?

Obecnie w przypadkach, w których pacjent z chłoniakiem DLBCL nie odpowiada na leczenie I linii, pozostaje nam kolejna dawka chemioterapii, tzw. chemioterapia ratunkowa, oraz przeszczepienie autologicznych komórek krwiotwórczych, o ile pozwala na to stan pacjenta. Terapia CAR-T w tym wskazaniu jest bardziej skuteczna, umożliwia wydłużenie przeżycia przy bardzo dobrej jakości życia – w porównaniu z opisaną wyżej metodą. Co więcej, wiek nie jest ograniczeniem do zastosowania terapii CAR-T, większe znaczenie mają stan ogólny lub wielochorobowość.

Jakie zmiany może przynieść wprowadzenie terapii CAR-T od II linii leczenia?

Już dzisiaj wiemy, że terapia CAR-T – która jest nowatorska, stosowana na świecie od 2017 roku – przynosi bardzo dobre rezultaty. Jej skuteczność zależy w dużej mierze od czasu zastosowania – im szybciej ją włączymy do ścieżki leczenia, tym znacznie lepsze rokowania dla pacjenta. Podam przykład liczbowy: przy dzisiejszym standardzie postępowania, czyli przy stosowaniu chemioterapii agresywnej i autologicznym przeszczepie szpiku, można w perspektywie dwóch lat uratować 16 proc. pacjentów, a dzięki terapii CAR-T – ponad 40 proc. Mówiąc „uratować”, mam na myśli wyeliminowanie choroby, więc ta różnica w skuteczności jest ogromna. Na terapię CAR-T trzeba więc patrzeć jak na przełom, zupełnie nową formę walki z nowotworami. I to nie tylko nowotworami hematologicznymi, bo nie ogranicza się ona tylko do walki z chłoniakiem – na świecie już trwają badania, by stosować ją również w przypadku guzów litych, np. raka płuca czy jelita.

Jakie zmiany powinny nastąpić, aby polski pacjent mógł być leczony optymalnie i zgodnie z najbardziej aktualnymi światowymi rekomendacjami?

To leczenie jest bardzo drogie, więc podstawą jest oczywiście włączenie metody do krajowego systemu refundacji. Terapia CAR-T jest wprawdzie finansowana, ale dopiero po II linii leczenia. Poza kwestią finansową jesteśmy jako kraj już przygotowani do jej wdrożenia i stosowania u szerszej puli pacjentów – mamy wystarczającą liczbę lekarzy z odpowiednią wiedzą oraz certyfikowanych ośrodków do prowadzenia leczenia. Takich certyfikowanych punktów w Polsce jest obecnie 11, z czego dwa pediatryczne, i to jest wystarczające, aby – przy pełnej refundacji – być w stanie wyleczyć znacznie większą liczbę chorych z agresywnym chłoniakiem DLBCL.

Next article
Home » Serce i krew » Metoda na skuteczną walkę z chłoniakiem DLBCL już istnieje
serce i krew

Niewydolność serca a wykluczenie społeczne seniorów

Problem zachorowalności na niewydolność serca (NS) to wyzwanie cywilizacyjne, którego skala uprawnia nas do nazywania go prawdziwą epidemią.

Prof. dr hab. n. med. Adam Witkowski

Prezes-Elekt Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego

Już dziś chorobę zdiagnozowano u ponad miliona Polaków, wiemy jednak, że ta liczba z roku na rok będzie się gwałtownie powiększać. Niewydolne serce jest bowiem ceną, którą płacimy za dłuższe życie i skuteczne leczenie incydentów sercowo-naczyniowych.

Rozwój procedur kardiologii interwencyjnej na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat spowodował, że zawał serca przestał być synonimem wyroku śmierci. Śmiertelność wewnątrzszpitalna kształtuje się na poziomie ok. 6,5 proc. (w ciągu roku od incydentu) dla chorych leczonych interwencyjnie, co oznacza, że dla dominującej większości wypis to szansa na nowe życie. Dla wielu będzie to jednak dopiero początek walki o zdrowie. Jednym z możliwych powikłań po przebytym incydencie będzie właśnie niewydolność serca, która poprzez stopniowe pogarszanie się funkcji serca i kolejnych narządów organizmu nieuchronnie prowadzi do jego wyniszczenia. O NS mówimy także przy wadach zastawkowych. Wraz z wiekiem i towarzyszącą mu naturalną eksploatacją serca pojawiają się także niezdiagnozowane wcześniej problemy strukturalne, np. niedomykalność zastawki mitralnej czy zwężenie zastawki aortalnej. To schorzenia, które stają się rzeczywistością dzisiejszych siedemdziesięcio-, osiemdziesięcio- czy dziewięćdziesięciolatków i nigdy wcześniej nie występowały na taką skalę.

Myśląc o trudnościach ruchowych, z którymi borykają się osoby starsze, najczęściej podajemy problemy ortopedyczne czy reumatyczne. Rzadko wskazujemy na niewydolność serca, która skutkuje permanentnym osłabieniem, zmęczeniem nawet przy niewielkim wysiłku, obrzękami podudzi czy dusznością pojawiającą się nawet w spoczynku – tłumaczy prof. dr hab. n. med. Adam Witkowski, Prezes-Elekt Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego.

Niewydolność serca prowadzi też do analogicznej choroby nerek, skutkiem czego chorzy zmagają się z narastającymi obrzękami nóg, bólami głowy, częstomoczem i postępującym wyniszczeniem. Seniorzy stopniowo wycofują się więc z aktywnego życia, ostatecznie całkowicie się uniesamodzielniając. Zdrowotne konsekwencje to nie tylko problemy z wykonywaniem codziennych, prozaicznych czynności, takich jak zrobienie zakupów czy wejście po schodach. Stają się również przyczyną wstydu, apatii i depresji wynikających z uzależnienia od osoby trzeciej. Pojawia się również uczucie samotności, bo dla tych często energicznych i towarzyskich osób nową okolicznością jest uwięzienie we własnym domu i strach przed komunikowaniem własnych potrzeb.

W dobie starzejącego się społeczeństwa kwestia niewydolności serca to dla systemu wyzwanie, przed którym nie ma ucieczki. Skala zachorowalności wymusza na decydentach podjęcie wielowymiarowych działań, które odpowiedzą na potrzeby seniorów i zaproponują im rozwiązania. Dlatego też leczenie niewydolności serca oraz podnoszenie świadomości na jej temat stało się jednym z priorytetów Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Wartość edukacyjną niesie również kampania społeczna „Stawka to życie. Zastawka to życie”, która promuje mało inwazyjne zabiegi przezcewnikowe w wadach strukturalnych serca. Dzięki nim także pacjenci wysokiego ryzyka operacyjnego, czyli właśnie seniorzy, mogą w sposób bezpieczny odbyć korekcję wady i wrócić do utraconej sprawności.

W tym roku koncentrujemy się na cierpiących na niedomykalność zastawki mitralnej, którzy do tej pory ze względu na wiek lub stan kliniczny nie kwalifikowali się do leczenia operacyjnego. Wierzymy, że dzięki naszym działaniom o mało inwazyjnych zabiegach zacznie się mówić w przestrzeni publicznej, a tym samym – ich liczba wzrośnie do tej pożądanej – kwituje prof. Witkowski, który kampanię koordynuje już od 2015 roku.

Next article