Skip to main content
Home » Serce i krew » Jak trudne jest leczenie serca sportowca?
serce i krew

Jak trudne jest leczenie serca sportowca?

sportu
sportu

Jak problemy z sercem wpłynęły na życie sportowca?

Anna Szafraniec-Rutkiewicz

Polska kolarka górska, złota medalistka mistrzostw Polski w cross-country, srebrna medalistka mistrzostw świata w kolarstwie górskim w 2002, złota medalistka mistrzostw świata (drużynowo) w sztafecie MTB

Sukcesy zawodowe, intensywne treningi, nowe cele i w pewnym momencie niespodziewany zwrot akcji – kiedy po raz pierwszy i w jaki sposób zaczęły manifestować się u Pani problemy z sercem?

Pierwsze problemy zaczęły się na zawodach w Czechach w kwietniu 2015 roku. Wówczas wystąpił częstoskurcz komorowy, gdzie akcja serca dochodziła do 300 ud/min. Straciłam przytomność i zostałam przewieziona do szpitala, gdzie wykonano kardiowersję elektryczną.

Jak wyglądała Pani ścieżka diagnostyczna i co wydarzyło się po pierwszej diagnozie związanej z arytmią?

Po 3-dniowym pobycie w czeskim szpitalu zostałam wypisana z zaleceniem dalszej diagnostyki w Polsce. Po powrocie do kraju udało mi się, dzięki pomocy znajomego, dostać do krakowskiego szpitala Jana Pawła II. Lekarze po obejrzeniu wyników badań z Czech podjęli decyzję o wykonaniu ablacji. Niestety, pomimo 5-godzinnej „walki” lekarzom nie udało się usunąć miejsca, z którego wychodziła arytmia. Po miesiącu od zabiegu udałam się na ponowne badania, po których stwierdzono, że serce bardzo dobrze reaguje na wysiłek fizyczny i otrzymałam najlepszą wiadomość, jaką mogłam dostać, czyli pozwolenie na powrót do sportu.

Dramatycznych zwrotów akcji w kontekście Pani zdrowia było więcej. Co wydarzyło się po pierwszym zabiegu ablacji?

Tak jak wcześniej wspomniałam, pierwsza ablacja się nie udała, ale badania kontrolne pokazały, że wysiłek bardzo dobrze wpływa na moje serce i wróciłam do sportu. Wygrałam dwa Puchary Polski, ale niestety po kilku miesiącach od powrotu do sportu, podczas zawodów w Austrii, znów pojawił się częstoskurcz. Zostałam skierowana na kolejną ablację, która tym razem odbyła się w jednym z łódzkich szpitali. Niestety, i tym razem ablacja zakończyła się niepowodzeniem. Zaburzenia rytmu serca nasiliły się do tego stopnia, że już na drugi dzień po powrocie do domu po zejściu z kilku schodów wystąpił częstoskurcz, który został opanowany dopiero po wizycie na SOR, które stały się w zasadzie codziennością. Pod koniec listopada 2015 roku, dzięki pomocy doktora Jacka Bednarka, trafiłam do Centrum Kardiologii w Aninie, gdzie prof. Łukasz Szumowski wykonał kolejną ablację, która przyniosła połowiczny sukces i za miesiąc zostałam poddana kolejnej ablacji, tym razem epikardialnej, która na szczęście wyciszyła częstoskurcze komorowe, ale nadal utrzymywała się złożona arytmia. W sierpniu zdecydowałam się na piątą ablację, która niestety nie przyniosła efektu.

Anna Szafraniec-Rutkiewicz
(…) było wiadomo że o sporcie wyczynowym mogę zapomnieć, z czym przez bardzo długi czas nie potrafiłam się pogodzić.

Jak choroba zweryfikowała Pani dalsze plany sportowe? Czy specjaliści, z którymi Pani współpracuje pozwalają Pani na dalsze budowanie marzeń związanych z karierą sportową?

W zasadzie po czwartej ablacji, która, jak już wspomniałam, była ablacją epikardialną, czyli z dojścia przez klatkę piersiową, było wiadomo, że o sporcie wyczynowym mogę zapomnieć, z czym przez bardzo długi czas nie potrafiłam się pogodzić.

Choroby serca w Polsce nadal postrzegane są jako te dominujące u osób starszych bądź zaniedbujących dietę czy aktywność fizyczną, a problem dotyczy także coraz młodszych osób. Co Pani mogłaby powiedzieć od siebie aktywnym zawodowo, często zestresowanym i przemęczonym przedstawicielom pokolenia Y?

Przede wszystkim, aby zwolnili tempo życia, starali się jak najmniej stresować, chociaż wiem, że jest to bardzo ciężkie, prowadzili zdrowy styl życia i systematycznie kontrolowali swój stan zdrowia.

Next article
Home » Serce i krew » Jak trudne jest leczenie serca sportowca?
Serce i krew

Wiwisekcja elektrofizjologii

Prof. Przemysław Mitkowski

Prezes-elekt Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, I Klinika Kardiologii UM w Poznaniu

Urządzenia wszczepialne, jak kardiowertery-defibrylatory czy stymulatory serca ratują zdrowie i życie pacjentów w grupach zagrożonych nagłą śmiercią sercową z powodu zaawansowanej niewydolności serca czy ciężkich arytmii. Są jak anioł stróż tych chorych w czasie rzeczywistym umiarawiając rytm serca i wysyłając impulsy elektryczne pobudzające zbyt wolno bijące serce. Niekontrolowane jednak, jak każde urządzenia, mogą stanowić zagrożenie i zamiast pomagać, szkodzić pacjentom.


Paraliż elektrokardiologii

Początek pandemii sparaliżował opiekę nad pacjentami z urządzeniami wszczepialnymi. Wszystko, co mogli zaoferować chorym lekarze, to przekładanie wizyt dla ich własnego bezpieczeństwa, izolację i zdalne konsultacje.

– Wielu naszych pacjentów ma nie tylko problemy z bradykardią, to są też chorzy z niewydolnością serca oraz chorobami współtowarzyszącymi, a na początku pandemii nie mieliśmy wypracowanych żadnych modeli kontrolowania tych pacjentów. Oczywiście, już wtedy możliwe były konsultacje przez telefon, ale w przypadku zwykłej kontroli nie ma możliwości sprawdzenia parametrów urządzenia czy baterii. – wyjaśnia prof. Przemysław Mitkowski, Prezes-elekt Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, I Klinika Kardiologii UM w Poznaniu.

Pacjenci mogli przesyłać, co prawda, fotografie skóry nad urządzeniem, aby lekarze mogli sprawdzić, jak goi się rana, czy pojawiły się powikłania, jak np. krwiak kieszonki czy jej zakażenie, ale jak sam przyznaje prof. Mitkowski, było to zdecydowanie niewystarczające.

– Jeśli chory zgłaszał dolegliwości i mogły one, w naszej ocenie, mieć związek ze złą pracą urządzenia, czy zaburzeniami rytmu, taki pacjent był wzywany na wizytę. Początki pandemii były jednak organizacyjnie naprawdę bardzo trudne. Zamiast przyjmować ambulatoryjnie kilkudziesięciu pacjentów dziennie, wizyty odbywało zaledwie kilku – przyznaje profesor.

Duże spadki i niebezpieczne wzrosty

To, co bardzo niepokoiło w pierwszych tygodniach pandemii, to dramatyczne spadki liczby wykonywanych procedur związanych z urządzeniami wszczepialnymi sięgające nawet 50 proc. W zabiegach ablacji zaburzeń rytmy serca spadki były jeszcze większe, bo nawet do 80 proc., czego konsekwencje widzimy teraz – zgłaszają się chorzy w znacznie poważniejszym stanie. W dłuższej, kilkumiesięcznej perspektywie możemy się spodziewać nawet zwiększenia liczby zgonów.

– Największe zmniejszenie liczby procedur odnotowaliśmy w stymulatorach (44 proc.), nieco mniejsze w kardiowerterach-defibrylatorach (57 proc.), a najmniejsze w wśród tych ostatnich wszczepialnych w ramach prewencji wtórnej (30 proc.), czyli u chorych, którzy doświadczyli epizodu nagłego zgonu sercowego, ale zostali zresuscytowani. U takich chorych ryzyko zgonu w najbliższych dniach lub tygodniach jest bardzo wysokie, stąd ci pacjenci byli traktowani priorytetowo – tłumaczy profesor.

Pełna telemedycyna ratunkiem w pandemii

Telemonitoring daje szansę oceny podstawowych parametrów elektronicznych urządzenia oraz wybranych parametrów klinicznych. Niestety ten model opieki jest wciąż w Polsce marginalny ze względu na brak refundacji, dotyczy znikomej populacji chorych, u których wszczepiono urządzenie objęte ostrzeżeniem producenta o większym ryzyku nieprawidłowego działania.

– Jesteśmy przekonani, że same kontrole telemedyczne bez zabezpieczenia możliwości pilnej interwencji terapeutycznej nie zapewnią optymalnej opieki nad pacjentami z urządzeniami wszczepialnymi. Wydaje się, że w czasie pandemii jedynym rozsądnym rozwiązaniem zapewniającym odpowiedni poziom opieki, szczególnie dla chorych z urządzeniami wysokoenergetycznymi (tj. kardiowerterami-defibrylatorami, układami do terapii resynchronizującej), jest powszechna dostępność zdalnej kontroli urządzeń.


Autor: Ewelina Zych-Myłek, Prezes fundacji Instytut Świadomości
Materiał powstał w ramach cyklu Pacjent ze Świadomością
Next article