Joanna Górska
Dziennikarka, prezes fundacji Silni Sobą
Im więcej o profilaktyce, tym lepiej. Z pani perspektywy – dlaczego należy nagłaśniać rolę regularnych badań? Jak często Polki powinny się badać?
Rak nie jest zaraźliwy. Od profilaktyki się nie zachoruje. Wśród tych, którzy się nie badają, panuje powszechne przekonanie, że lepiej się nie badać, bo jeszcze coś się wybada. To błędne myślenie. Znajomość swojego ciała, wiedza na temat własnego zdrowia i interweniowanie, kiedy coś jest nie tak, to jedyna słuszna droga. Jestem żywym dowodem na to, że wczesne wykrycie to życie. Gdybym nie wykonywała samobadania, gdybym nie wyczuła guza albo gdybym zbagatelizowała to, co wyczułam… Przy złośliwości 95 proc. i tym rodzaju guza, jakiego miałam – już byśmy nie rozmawiały.
Kobiety, moim zdaniem i lekarzy zdaniem, powinny robić regularne badania USG piersi, cytologię i morfologię. Ja obecnie badam się często, ale przed rakiem dokładny przegląd organizmu robiłam raz w roku. Dobrze raz w miesiącu, w dziesiątym dniu cyklu, wykonywać samokontrolę piersi i super, jeśli panowie nam w tym pomogą. My również w czasie intymnych chwil możemy sprawdzić, czy u panów wszystko dobrze. Jeśli coś wyczujemy, nigdy nie wolno tego bagatelizować. Pamiętajmy, że rak nie poczeka, aż pozałatwiamy ważne i mniej ważne sprawy. Rak nie poczeka, aż będziemy mieli czas na zajęcie się sobą. Rak może dotknąć każdego – młodego i starego, bogatego i biednego, grubego i chudego… Rak nie wybiera, rak nie czeka.
Podkreśla pani, że nowotwór nie oznacza pozbawienia kobiecości. Wiemy, że sama zmagała się pani z chorobą. W jaki sposób dbać o swoją psychikę w tym ciężkim momencie w życiu?
To bardzo trudne. Kiedy widzisz w lustrze kogoś zupełnie innego, kogoś, kogo nie znasz, bo znasz siebie zupełnie inną… Jedyną drogą jest akceptacja tego widoku, bo w głębi serca wiesz, że jesteś inna, ale to ciągle jesteś ty. Ja powtarzałam sobie, czasami nawet na głos, że to przejściowe, „odzyskasz siebie”, „bądź dzielna”. W czasie zdrowienia bardzo dbałam o siebie. Starałam się ładnie ubierać, chusty na głowie wiązać tak, aby moja twarz wyglądała jak najlepiej, przyklejałam rzęsy.
Szczęśliwie onkolog poradziła mi zrobienie makijażu permanentnego brwi… Dzięki temu, kiedy byłam zupełnie łysa, opuchnięta od sterydów, to jednak miałam zarys dawnej buzi… Rodzina, przyjaciele, znajomi mówili mi, że wyglądam pięknie. Mój narzeczony twierdził, że mam ładny kształt czaszki, że bez włosów oczy mam jeszcze większe, codziennie mi mówił, że jestem śliczna. Były momenty, że też tak myślałam, ale były również takie, kiedy miałam ochotę pobić wszystkie lustra – to było najczęściej w ciągu pierwszych trzech dni po wlewie, kiedy bardzo cierpiałam.
Kobiecość to nie tylko wygląd. Najważniejsza jest głowa, silna głowa, nastawienie. To bardzo trudne, ale przy wsparciu bliskich, przyjaciół i znajomych czarne myśli miałam rzadko, a kiedy się pojawiały i rozsypywałam się, najczęściej Robert mnie zbierał. Sama nie dałabym rady. Psychoterapii, paradoksalnie, potrzebowałam po zakończeniu leczenia. Strach przed nawrotem był tak paraliżujący, że nie byłam w stanie funkcjonować. Terapia dała mi narzędzia, dzięki którym wiem, jak ze sobą postępować, by lęk nie wpychał mnie w czarną otchłań beznadziei. To bardzo ważne, by korzystać z pomocy psychologa, kiedy trzeba również psychiatry, to żaden wstyd. Przy walce o zdrowie i życie pojęcie wstydu nie powinno istnieć.
Choroba nowotworowa może dotknąć każdego. Jaką rolę odgrywają osoby publiczne w szerzeniu świadomości, że z nowotworem możliwe jest aktywne życie zawodowe oraz że raka można pokonać?
To indywidualna sprawa, ludzie mają różne podejście do swojej sytuacji zdrowotnej. Sądzę, że dzielenie się wiedzą i doświadczeniem to mój przywilej i obowiązek. Uważam, że osoby publiczne, które mają to szczęście i zaszczyt gościć np. za pośrednictwem telewizji w domach tysięcy ludzi, które mają jakiś wpływ na społeczeństwo i jego myślenie, nie powinny milczeć. Ale jeśli się nie udzielają – też jestem w stanie to zrozumieć. Myślę, że swoje zasięgi trzeba dobrze wykorzystywać. Kiedy powiedziałam, że mam raka, pojawiło się bardzo dużo komentarzy żałujących mnie, wspierających, litujących się… Ale prawdziwa lawina pojawiła się, kiedy po ujawnieniu się poprowadziłam program w peruce i wszyscy wiedzieli, że to peruka. Wiele Amazonek dziękowało za to, że własnym przykładem daję im siłę, że pokazuję inne oblicze pacjenta onkologicznego.
Dla mnie praca była swego rodzaju terapią, namiastką normalności i normalnego życia. To był też sprytny sposób na zajęcie myśli. Kiedy szykowałam się do programu nie myślałam o tym, co czeka mnie w szpitalu. Wlewy zawsze miałam w środy. Dzięki przychylności mojego szefa Henryka Sobierajskiego pracowałam w poniedziałki, wtorki i właśnie w środy – wtedy zaraz po programie jechałam do szpitala na chemię. Byłam szczęśliwa, że mimo raka mogę się realizować zawodowo i że rak nie demoluje nam życia prywatnego. Kiedy czułam się dobrze, byłam radosną mamą, aby syn wiedział, że mama ma raka, ale rak nie ma jej. Byłam kochającą partnerką, podróżowaliśmy, spotykaliśmy się ze znajomymi. To była nasza normalność, o którą bardzo dbaliśmy.
Pytają państwo, czy można pokonać raka. Nie wiem. Nigdy nie powiedziałam, że wygrałam, że pokonałam, że jestem zdrowa… Nie mam odwagi. Wiem, że rak już zawsze ze mną będzie. Staram się, by był daleko, w tle, a nie na pierwszym planie. Jestem już cztery lata w remisji raka piersi, czekam na magiczne pięć lat, może wtedy zdobędę się na odwagę, by powiedzieć: „mam to za sobą”. Choć nigdy nic nie wiadomo. Nowotwory potrafią wracać nawet po kilkunastu latach. Dziś jest ok. Za miesiąc zrobię badania i już ok może nie być. Najważniejsze to pozytywnie myśleć, kochać i być kochaną, marzyć, planować, realizować się. Być.
Jest pani prezesem fundacji Silni Sobą. Czy mogłaby pani przybliżyć naszym czytelnikom cel działań fundacji? Dlaczego ważne jest, aby chorzy oraz ich bliscy mieli świadomość, że nie zostali z chorobą sami i istnieją miejsca, które wspierają osoby w walce z rakiem?
Za rękę przez cały okres zdrowienia (to lepsze słowo od leczenia) prowadził mnie mój narzeczony. Razem z Robertem napisaliśmy książkę. „Dziad. On silny, my silniejsi” to spojrzenie na to, co się stało z dwóch stron – osoby chorującej i wspierającej. Każde z nas pisało samo. Na początku myśleliśmy, że ta książka jest tylko dla nas, że napiszemy to, co czujemy, wydrukujemy i zamkniemy ten rozdział życia. Tymczasem okazuje się, że dziewczyny zabierają „Dziada” na chemię, że mówią sobie: „Skoro Górska dała radę, to ja też dam”. Podobnie mężczyźni… Robert ciągle dostaje wiadomości od mężczyzn, którzy mają problem z chorobą swojej kobiety. Już na premierze wiedzieliśmy, że książka nie będzie końcem tego tematu, tylko początkiem.
Założyliśmy Fundację Silni Sobą, wspieramy pary po chorobie nowotworowej i z chorobami przewlekłymi. Mówiąc „para” nie mam na myśli wyłącznie kobiety i mężczyzny, a osobę chorującą i wspierającą. Chcemy, aby choroba nie przekreślała ich marzeń i planów, aby nauczyli się żyć z trudnymi doświadczeniami, ale żeby one były w tle, a nie na pierwszym planie. Bo zapomnieć się nie da.
W ramach działań Fundacji organizujemy w firmach i korporacjach prelekcje z tzw. obsługi pacjenta onkologicznego. Mówimy, jak rozmawiać, jak nie rozmawiać, co robić, jak reagować, co może boleć, a co może dodać siły… Ale mówimy też o potrzebach osoby wspierającej. To cenne, bo ludzie dowiadują się, jak rozmawiać z kolegą zza biurka, którego żona walczy ze śmiertelną chorobą. On też toczy własną walkę, ma własne obawy, lęki i emocje, które najczęściej przeżywa w ciszy, nikomu o tym nie mówiąc. Kiedy Fundacja się rozkręci, będziemy organizować wyjazdy dla podopiecznych, gdzie będą różne warsztaty i szkolenia, terapie psychologiczne i ruchowa. Mamy fajne pomysły, oby udało się je zrealizować. Działamy.