Choroba spadła na moją rodzinę niczym grom z jasnego nieba. Byłam bardzo aktywną osobą, trenowałam wyczynowo karate i pływanie, byłam przewodniczącą Młodzieżowej Rady Miasta, udzielałam się w szkole. Nikt nie spodziewał się, że ból ręki zmieni się w biopsję w trybie pilnym dzień przed Wigilią i pierwszą chemię w Sylwestra.
Rak pierwotnie był dla mnie przeszkodą, którą trzeba pokonać, aby wrócić do wcześniejszego życia. Do leczenia podchodziłam zadaniowo – chemię trzeba brać w terminie, ze spadków wychodzić jak najszybciej, przejść operację i zacząć rehabilitację. Na oddziale spotkałam niesamowitych ludzi oraz przyjaciół. Choć były momenty, gdy moja sytuacja nie zawsze była przedstawiana w różowych barwach, obecnie nie zmieniłabym niczego w mojej historii, może wcześniej poszłabym jedynie do lekarza. Moja choroba jest integralną częścią mnie.
Uważam, że połową sukcesu jest dobre nastawienie i pozytywne myślenie. Trzeba sobie stawiać cele i nie poddawać się, nawet gdy jest nam ciężko. Wsparcie płynące z zewnątrz jest niezwykle ważne, bo to dzięki niemu wiemy, że mamy do kogo i gdzie wracać, że ktoś na nas czeka i nie jesteśmy w tym wszystkim sami, bo ktoś trzyma za nas kciuki. Ważne jest, by mówić o swoich uczuciach, choć to nie jest łatwe. Strach, który wtedy jest wszechobecny, bywa wykańczający i czasem łatwiej podzielić się swoją niepewnością z inną osobą.
Choć nie przyjmuję już chemioterapii, muszę jeździć regularnie na kontrole i byłoby kłamstwem, gdybym powiedziała, że się nie boję. Ten strach chyba zostaje w każdym z nas do końca życia i musimy nauczyć się z nim żyć tak, by nie zdominował naszej codzienności. Przeszłam dwa leczenia onkologiczne i chcę pokazywać wszystkim, co robię, że rak to nie jest wyrok! Zarówno po, jak i w trakcie leczenia można czerpać z życia jak najwięcej i prawie z niczego nie rezygnować. Moje życie, prócz wizyt u lekarzy, leków oraz ilości blizn, nie różni się niczym od życia moich rówieśników. Studiuję, jeżdżę na rowerze, chodzę z narzeczonym po górach, spotykam się ze znajomymi, prowadzę warsztaty dla dzieci, organizuję festiwal filmowy i działam w Fundacji Herosi.
W moim domu rodzinnym uczono mnie i moich braci, że jesteśmy na tyle bogaci, na ile możemy pomóc drugiej osobie. Gdy w opolskim teatrze dramatycznym spełniano moje marzenie, abym miała możliwość zagrania w profesjonalnej sztuce teatralnej, postanowiłam, że będzie to spektakl charytatywny. Wiedziałam już wtedy, jak ciężka jest rehabilitacja ręki, a na oddziale niestety nie było maszyny, która to ułatwiała, jednak zebrana kwota była za mała i tu z pomocą przyszła właśnie Fundacja Herosi, która wraz z reprezentacją siatkówki pomogła mi sfinansować ten zakup.
Co można zrobić by kształtować/informować/uświadamiać społeczeństwo? Pomoc nie zawsze musi się wiązać z pomocą finansową, choć nie ukrywam, że leczenie onkologiczne wiąże się z wieloma wydatkami. Można zostać wolontariuszem, których zawsze brakuje, a to oni są najważniejszymi ogniwami, bez których żadna fundacja nie może działać. Jako jedna z wolontariuszek wiem, że ta praca niesie ze sobą niezwykłą satysfakcję, którą ciężko porównać do jakiejkolwiek innej. Zachęcam wszystkich także do oddawania włosów na peruki, jest to niezwykle łatwe! Wystarczy ściąć 30 cm włosów i wysłać je na adres podany na stronie www.podzielsiedziecinstwem.pl. Brak włosów jest chyba najbardziej stygmatyzującym wyznacznikiem leczenia onkologicznego, nie tylko dla kobiet, lecz również dzieci i młodzieży.