Aleksandra Wiederek
Od wielu lat relacjonuje swoje codzienne życie z rakiem na Instagramie. Jak mówi: „Pomaga sobie i innym oswoić świat onkologiczny”; stara się nie odkładać życia na później.
Czułam się, jakby zgasły wszystkie światła. Jedynym, co miałam wtedy w głowie, było to, że za trzy miesiące pewnie mnie już nie będzie – tak czas bezpośrednio po usłyszeniu diagnozy zaawansowanego raka piersi wspomina Aleksandra Wiederek. Opowiedziała nam o tym, co jest jej paliwem w walce z chorobą.
Jak zmieniło się pani życie po diagnozie zaawansowanego raka piersi?
Moje życie przewróciło się o 180 stopni. Byłam młodą mamą, która dzielnie opiekowała się swoim kilkumiesięcznym maluchem. Chciałam wrócić do pracy i czułam się fantastycznie. Od lekarzy nagle usłyszałam, że mam zaawansowaną chorobę nowotworową. Dla mnie i moich bliskich było to strzałem prosto w serce. Czułam się, jakby zgasły wszystkie światła. Jedynym, co miałam wtedy w głowie, było to, że za trzy miesiące pewnie mnie już nie będzie. Bałam się o to, co się stanie z moim dzieckiem. Myślałam, że umrę z przerażenia i z płaczu, i nie rozumiałam, czemu tak się stało. Prowadziłam zdrowy tryb życia, dbałam o siebie przed ciążą i w jej trakcie, regularnie się badałam. Byłam osobą otwartą na świat i kochającą ludzi, doceniającą wszystko, co było mi dane.
Z jakimi największymi trudnościami spotyka się pani na co dzień i jak sobie pani z nimi radzi?
Najtrudniejsze jest to, że po leczeniu jestem słabsza, nie mam takiej siły, jaką chciałabym mieć. Dużo bardziej niż wcześniej zwracam uwagę na redukcję stresu. Skupiam się na tym, żeby otaczać się ludźmi z dobrą energią. Dużo czytam, staram się być aktywna fizycznie, nawet jeśli ma to być tylko spacer. Są też jednak i takie dni, kiedy nie mam siły wstać z łóżka i potrzebuję wsparcia innych. Jestem w trakcie chemioterapii, co wiąże się z koniecznością brania tabletek o konkretnej godzinie, a bywa tak, że żołądek odmawia już posłuszeństwa. Dopadają mnie w takich sytuacjach myśli, że nie chcę tego wszystkiego brać, że to wszystko nieprawda. Mam ogromny apetyt na życie i chcę jeszcze czegoś w nim doświadczyć, coś zobaczyć. Chcę się spotykać z ludźmi i dlatego jest mi bardzo żal, że nie mogę pracować.
Jakie formy wsparcia są dla pani najważniejsze w trakcie walki z chorobą?
Na samym początku bardzo potrzebowałam troski od bliskich. Szukałam też pocieszenia w mediach czy w literaturze. Nie było to łatwe. Mało kto przecież wtedy mówił, że ma zaawansowaną chorobę. Mówiło się głównie o tym, że ktoś został wcześnie zdiagnozowany i wyzdrowiał. W chorobie zaawansowanej o happy endach raczej się nie słyszało. Na pewno cały czas ważny jest dla mnie kontakt z bliskimi. Doceniam to, że mogę posiedzieć z rodzicami i porozmawiać, że pomagają mi w opiece nad synkiem.
Jak dba pani o swój dobrostan psychiczny i emocjonalny w obliczu choroby?
Często rozmawiam z innymi pacjentkami, które spotykam np. w kolejce do gabinetu, i myślę, że my wszystkie potrzebujemy normalnego życia. Staramy się nie otaczać chorobą. Nie chcemy narzekać, mówić tylko o tym, że jesteśmy chore i nie mamy siły. Musimy przecież załatwiać sprawy urzędowe czy robić zakupy. Chcemy się spotykać ze znajomymi, oddawać się przyjemnościom życia: ładnie się ubrać, umalować, jeśli ktoś może, to pojechać np. na koncert. Nasz mózg jest ślepy – wierzy w to, co mu opowiadamy. Nawet kiedy wstaję obolała, to podnoszę ręce i robię sztuczny uśmiech. Za którymś razem staje się on już całkiem szczery.
Co daje pani siłę i motywację do walki z chorobą?
Przede wszystkim mój synek. To on jest moim paliwem, moją mocą napędową. Nie myślę o sobie za 5 czy 10 lat. Moim marzeniem byłoby dożyć jego 18. urodzin…